Gdy przygotowywaliśmy do wydania zbiór radiowych nagrań zespołu Breakwater, z obszernego tekstu Barnaby Siegela musieliśmy – ze względu na ograniczoną objętość książeczki – usunąć szerszy opis współpracy szczecińskiej grupy z Jerzym Połomskim. I od pewnego czasu planowaliśmy go umieścić na stronie – niestety życie przyspieszyło wcześniej ustaloną datę publikacji. Jerzy Połomski zmarł wczoraj w wieku 89 lat.
Pamiętający tamte czasy dobrze wiedzą – a młodsi muszą się dowiedzieć – że Jerzy Połomski, idol estrad jak Polska długa i szeroka, uwielbiany także w ZSRR i republikach radzieckich, nie był hołubiony przez fanów jazzu czy rocka. Bardzo delikatnie mówiąc. Ale jedną stroną bycia artystą w PRL-u były artystyczny sympatie i wybory, a drugą – proza życia. Mało który zespół spośród tych, które co roku występowały na Jazzie nad Odrą, miał szansę przetrwać, utrzymując się z grania swojej muzyki.
Na Połomskiego Breakwater trafił głównie dlatego, że wokalista działał pod egidą szczecińskiej Estrady. Przyszedł do mnie klawiszowiec Połomskiego i powiedział: „Słuchaj, Połomski potrzebuje zespołu”. A że sam grałem kilka lat muzykę rozrywkową w Szwecji i uważam, że żadna muzyka wstydu nie przynosi, stwierdziłem, że „zapytam młodszych kolegów”. A oni: „Czemu nie?”. To jest dojrzałość zawodowa, nikt nie chce być męczennikiem, chcieliśmy normalnie żyć i grać – mówi Medyna. Winnicki dodaje: Nie umiałem wcześniej grać muzyki rozrywkowej, nie miałem okazji i konieczności. Na początku współpracy z Połomskim miałem nawet trochę trudności, ale się udało – i zaowocowało to niewspółmiernie, gdy zamieszkałem w Stanach.
Na przesłuchanie trafili przez menadżerkę artysty, Halinę Prostak. Ekipa trafiła w idealnym momencie, bo Połomski akurat miał w planie unowocześnić swój repertuar, zacząć wykonywać współczesne, amerykańskie przeboje z polskim tekstem, np. “I’ll Survive” Glorii Gaynor jako „Zatrzymaj się”. Winnicki: Przynieśliśmy na pierwszą próbę utwory w stylu fusion i funk, bardziej przystępne, np. hity Chucka Mangione i Gato Barbieriego. Później, już w trakcie wspólnych koncertów, jak Połomski odpoczywał, to graliśmy właśnie takie covery. Tak, żeby publiczność nie wyszła z sali, ale żeby i nam się podobało.

Połomski w tym okresie koncertował w każdym miesiącu przez dwa tygodnie, po dwa razy dziennie. Czekało ich wiele tygodni intensywnej pracy i podróżowania po Polsce czy Związku Radzieckim. Z tego też powodu stosunkowo szybko, bo niedługo po tryumfie na Jazzie nad Odrą, rozstali się z pierwszym perkusistą grupy, Romanem Rączym. Miał poważne problemy z alkoholem. Może to by przeszło, gdybyśmy funkcjonowali tylko jako zespół jazzowy, ale jako zespół Połomskiego nie mogliśmy sobie pozwolić na niedyspozycyjność. (Rączy rok później wstąpił do Solidarności, łącząc działalność opozycyjną z m.in. grą na perkusji w… cyrku). Zastąpił go cieszący się świetną renomą, mający na koncie grę z Niemenem czy Breakout, Stanisław Kasprzyk – ale nie na długo. Winnicki: Jak wygraliśmy Jazz nad Odrą, to już wtedy rozmawiałem z nim, czy nie byłby zainteresowany układem „Połomski i jazz”, czyli i są pieniądze, i jest fajnie. Zgodził się, ale w międzyczasie się ożenił, a my mieliśmy intensywne trasy z Połomskim. Niedługo potem poszedł grać u Maryli Rodowicz, bo jego żona, wokalistka Beata Andrzejewska, akurat śpiewała tam w chórku, więc mogli być razem. Ostatnim perkusistą, który został już z formacją na stałe, był Józef Eliasz z gdańskiego Antykwintetu. Tak, najgorzej w Szczecinie było ze znalezieniem perkusisty – śmieją się muzycy. Z kolei do zespołu towarzyszącego Połomskiemu dołączył jeszcze skrzypek Piotr Put, wcześniej grający z Winnickim w Antidotum.
Muzycy Breakwater pozostali z Połomskim aż do rozwiązania zespołu wiosną 1982 roku. Jak wspominają tę współpracę? Jaka była sama gwiazda? Chociaż wszyscy oprócz Medyny byli z nim „per Pan”, obaj muzycy zgodnie wspominają: To był człowiek kulturalny, dżentelmen – i na scenie, i prywatnie. Nigdy nie mieliśmy konfliktów, trzymaliśmy się zasady „zero alkoholu na scenie”. Co się działo później, to już inna sprawa, ale na pewno doceniał, że może na nas polegać. Muzycy chwalą sobie po latach całokształt współpracy, także z Estradą. Koncerty były zawsze, a pieniądze dostawaliśmy na czas – co nie zawsze było wtedy spotykane.
Jednocześnie ani pianista, ani saksofonista nie kryją, że od twórczości Połomskiego dzielił ich lekki dystans. Medyna: Pisaliśmy dla niego aranże, ale kompozycji już nie. Winnicki: Nawet gdyby chciał, nie napisałbym mu przeboju (śmiech). Medyna: Potrafimy uszanować jego muzykę, ale nie byliśmy też wyrobnikami. A w drugą stronę? Czy Połomski lubił naszą muzykę jako Breakwater? Nie sądzę, że miał z nią problem. Przyszedł nawet na nasz koncert w Akwarium. Generalnie szanował, że potrafimy robić te dwie rzeczy naraz.
Bo gdy zespół był w trasie, instrumentaliście wykorzystywali wolne chwile i próby dźwiękowe na szlifowanie utworów z własnego repertuaru oraz ćwiczenie nowych utworów. Jednak tournée były zazwyczaj na tyle intensywne, że w ich trakcie muzycy nie mieli kiedy pomyśleć o swoich koncertach. Medyna: Raz w Odessie zagraliśmy. Winnicki: I raz w Czechosłowacji. Medyna: Tak, w klubie Parnas. Muzycy z big-bandu Gustava Broma przyszli posłuchać jak gramy, potem zrobiliśmy jam-session.
Barnaba Siegel
„Breakwater”, zbiór radiowych nagrań zespołu, dostępny jest na płycie CD.
